Idea zarządzania ryzykiem zyskuje znaczenie dopiero wtedy gdy ludzie zaczynają wierzyć, że mogą co najmniej w pewnym stopniu decydować o swoim losie.
/Peter L. Bernstein, “Przeciw bogom. Niezwykłe dzieje ryzyka”/
Wyzwaniem ostatnich tygodni jest budowa tej wiary na racjonalnych podstawach, a skąd taka teza za dwie chwile? Ponieważ najpierw należy sobie odpowiedzieć na pytanie, czym jest ostatnio równie modne jak koronawirus inne słowo: “ryzyko”.
Zarządzanie ryzykiem na szczytach popularności
Zarządzanie ryzykiem jest jedną z dziedzin ekonomii, która obecnie przeżywa szczyty popularności, przynajmniej w kontekście przetwarzania słowa “ryzyko” w każdym języku świata, odmienianym przez wszystkie przypadki. Na dodatek z rangi wróżenia z fusów i spoglądania w szklaną kulę awansuje w odbiorze społecznym na całkiem poważaną gałąź zarządzania. Co więcej, niektórzy dostrzegają także, że elementem zarządzania ryzykiem są finanse, statystyka, teoria decyzji i szereg innych, uznawanych powszechnie narzędzi zarówno z ekonomii, jak i psychologii, a jeszcze niektórzy, że dostarczane są narzędzia do podejmowania decyzji. Jeszcze inni zwracają uwagę, że gdyby zarządzanie ryzykiem było, to może i pandemii nie uniknęlibyśmy, ale mogłaby być znacząco słabsza, a jej skutki – zarządzalne (czego przykładem jest Tajwan czy Korea Południowa).
Urodzaj Google-ekspertów od ryzyka
Jak to się stało, że jeden wirus sprowokował w ciągu kilku miesięcy taki urodzaj ekspertów od ryzyka oraz skutecznie zaadresował problem pandemii? Tylko, czy aby na pewno problem jest właściwie rozpoznany?
Koncepcja zarządzania ryzykiem zapuściła swoje korzenie już w starożytnych Chinach, a nie była obca także Sumerom, Egipcjanom, a prawdziwy rozkwit przeżyła we Włoszech wraz z rozwojem bankowości oraz wielkich odkryć geograficznych i związanych z tym podróży morskich. Następnie w ostatnich kilkudziesięciu latach za sprawą rozwoju koncepcji z pogranicza nauk ścisłych i psychologii zarządzanie ryzykiem przeżywa fazę gwałtownego rozwoju, znajdując swoje stałe miejsce w systemach zarządzania.
Główną ideą, która towarzyszyła rozwojowi tego nurtu była towarzysząca ludzkości od początku potrzeba zrobienia czegoś z niepewnością, napędzającą nasze emocje i po prostu taką, a nie inną naturą człowieka skłaniają nas do irracjonalnych zachowań w obliczu strachu i zagrożenia. Świadome rozpoznanie, że być może istnieją metody, które pozwalają okiełznać chociaż odrobinę naszą emocjonalną naturę, dostarczając obiektywnie zracjonalizowaną informację wspierającą podejmowanie decyzji, skutkowało powstaniem przekonania, że być może jesteśmy w stanie bardziej świadomie decydować o swoim losie, nie zdając się na kaprysy natury i nasze słabości.
Natura ludzka w obliczy ryzyka
Natura ludzka ma to do siebie, że zwykle nieźle radzi sobie z reakcją na różne bodźce, natomiast absolutnie nie jest stworzona do podejmowania działań zapobiegawczych, nawet jeżeli znamy skutki zaniedbań związane z niepodejmowaniem tych działań. Przykład? Proszę bardzo. Mycie zębów, żeby służyły nam całe lata. Regularny trening, aby przeżyć w zdrowiu sędziwe lata. Odkładanie pieniędzy, nawet do skarpety, aby było na czarną godzinę. To pozytywne przykłady, czyli szanse. A negatywne (czyli zagrożenia)? Jeszcze łatwiej: palenie, nadużywanie alkoholu, zbyt szybka jazda… Lista jest tak długa, jak ludzka wyobraźnia. A to dość oczywiste sytuacje. Do tego pojawiają się zdarzenia losowe lub po prostu takie, których nasz leniwy mózg nie wziął pod uwagę, uznając je za nieważne.
Zarządzanie ryzykiem dostarcza nam koncepcji pozwalającej w pewnym stopniu przewidzieć, co może się wydarzyć, pozwalając w logiczny i uporządkowany sposób zmierzyć się z niepewnością towarzyszącą nam zarówno w przypadku tak katastroficznych wydarzeń, jak nieprzewidziana epidemia, ale także tak trywialnych, jak oczywista zależność między stanem zdrowia a uprawnianiem sportu lub paleniem papierosów.
Największe zagrożenie – czy na pewno wirus?
Zastanówmy się zatem przez chwilę co nas obecnie najbardziej niepokoi i dlaczego. Oczywiście pierwsza myśl: wirus. Tylko czy na pewno? Po zastanowieniu pojawią się zupełnie inne problemy: zdrowie, rodzina, pieniądze, praca. Dlaczego tak się dzieje, skoro przecież wirus…?!
Otóż naszym, typowego Kowalskiego celem (o ile nie jest biotechnologiem lub lekarzem) nie jest bezpośrednio walka z wirusem, lecz zwyczajne życie i zapewnienie sobie i bliskim zdrowia, wygód i w miarę spokoju. W ten prosty sposób ustaliliśmy kontekst, cele i wiemy też, że może na nie oddziaływać nasza strategia życiowa opisana kilka akapitów wcześniej. Czy zatem nadal uważacie, ze koronawirus jest naszym największym problemem? Owszem, gdzieś tam, daleko, w skali globalnej (czyli kontekstu, w którym żyjemy) tak, ponieważ znacząco na nasze cele oddziaływuje, a nawet więcej, oddziaływuje na naszą strategię życiową.
Ryzykiem jest jednak nie sam wirus, ale to jak jego obecność przekłada się na utrzymanie lub dostępność zasobów zapewniających zdrowie naszych bliskich, pracy, finansów czy nawet trywialnej pełnej lodówki. Ponieważ ryzyko to potencjalne zdarzenie, które może wpłynąć na nasze cele, a cała koncepcja zarządzania ryzykiem służy temu, aby przy wykorzystaniu posiadanej wiedzy i umiejętności spróbować oszacować prawdopodobieństwo jego wystąpienia, a następnie, przez podejmowanie decyzji, tymi zdarzeniami zarządzić.
Przejmowanie kontroli
Czy zatem powinniśmy poświęcać nasze wysiłki na koncentrowanie się na wirusie i tym co się z nim dzieje? Być może także Was zaskoczę, ale tak. Wiedza o bieżących wydarzeniach daje nam dane do oceny kontekstu, w jakim będziemy planować decyzje w odniesieniu do naszych celów. Ale nie będą to działania związane z walką z wirusem, lecz jak najlepsze wykorzystanie bieżących możliwości, zapewnienie dostępności zasobów, być może zmiana strategii postępowania (i w konsekwencji przebudowanie celów, bo przewartościujemy je zupełnie). Będą to będą działania, które pozwolą nam w jakimś stopniu odzyskać kontrolę nad swoim losem. Co więcej, będą to działania świadome i ukierunkowane, a nie chaotyczne reakcje.
Aby zamknąć te rozważania całościowo, poddajmy analizie czy kraje takie jak wspomniany Tajwan i Korea Południowa zarządzały ryzykiem pandemii, ale także były gotowe na zarządzanie innymi ryzykami: zabezpieczenie dostępności szpitali, organizacji pracy, finansowania itd. Patrząc na doniesienia, jak najbardziej tak. Można, co oczywiste, ripostować że przetrwali SARS, na który nie byli gotowi, ale to już dyskusja o tym, czy wyciągnęli wnioski, a następnie poświęcili czas i pieniądze na to, czy podobne wydarzenie może się powtórzyć. A jeżeli tak, to jak najlepiej się do niego przygotować. Można domyślać się, że ryzyku ponownej pandemii nadali wyższą rangę niż inne kraje, ponieważ zostali bezpośrednio dotknięci tym problemem, zatem tu nie zadziałał obiektywny czynnik oceny. Natomiast lekcję z innych obszarów zarządzania ryzykiem, czyli zarządzeniem kontynuacją działania, analizą wpływu, planami awaryjnymi, ale przede wszystkim niedocenianą stale budową odporności (ang. resilience) organizacji/społeczeństwa odrobili wydaje się wzorowo.
Spostrzeżenie na koniec
Na koniec jeszcze spostrzeżenie, na które natknąłem się ostatnio. Otóż, gdyby finansowanie, które uruchomiono w ciągu kilku ostatnich tygodni, zainwestowano w zarządzanie ryzykiem związanym z zatruciem naszej planety, moglibyśmy za połowę tej kwoty, w dłuższym czasie i przy mniejszych perturbacjach zauważalnie zmienić nasz styl życia i – co za tym idzie – eksploatacji naszej Ziemi. Natknąłem się też na zupełną plotkę, że gdyby udało się to wszystko, wówczas ryzyko, które wzięto by pod uwagę, to między innymi zwyczaje żywieniowe lub po prostu panujący głód w niektórych częściach świata. Przypomnijmy sobie skąd pochodzi wirus i w związku z tym, czy koronawirus to największe ryzyko naszych czasów.
Zdjęcie: https://pixabay.com/